niedziela, 5 stycznia 2014

prawda i początek

Teraz na nowo....od nowa....może tym razem się uda i napiszę cokolwiek, co mi pomoże i podniesie. W tamtym roku znów sięgnęłam dna. To było dno i wodorosty. To się kłębiło i tłumiło od dawna.Od ponad 18 lat walczę z depresją. To modne i głośne ostatnio....U mnie przybierała różne formy i odcienie. Od lęków, przez agresję, otępienie, po urojenia. Do tego zaburzenia osobowości. Do tego zaburzenia odżywiania. Do tego nastroje i nikłe próby samobójcze i próby samookaleczania się. Do tego elementy fobii społecznej. Do tego nerwica natręctw. Nie, nie użalam się. Chcę to po prostu z siebie wyrzucić i w miejsce wyrzuconych elementów wstawić inne,nowe, lepsze..... Nie wiem czy się uda. Chcę spróbować, bo pewnie warto. Hasła "weź się w garść" w sytuacji takiego schorzenia nie działają. Jestem aktualnie po 4 miesiącach terapii grupowej na oddziale dziennym. Odwykłam od pracy, za 2 tygodnie muszę wrócić. Nie lubię swojej pracy, ale jest stabilna i pewna, choć mało płatna i dobijająco nudna i frustrująca momentami. Za 2 tygodnie wracam też, a właściwie zaczynam terapię indywidualną. Mój "A" (tak go nazwijmy, żeby nie było personalnie ;) ) tzn. mój terapeuta od razu znalazł mi termin na nasz kochany NFZ. To cud, bo "normalnie" oczekuje się ok. roku na indywidualną.....Rok.....co będzie za rok???? Jakie to odległe i przerastające mnie. W grudniu skończyłam 38 lat. Trochę dużo. Tak to odczuwam. Jak po terapii grupowej?? Inaczej. Boję się powiedzieć "lepiej"...gdyby nie moja przyjaciółka, z podobnymi zaburzeniami, która od roku chodzi na indywidualną, to byłoby beznadziejnie. A teraz...no coś się ruszyło. Nie no, dużo się ruszyło :) tak piszę ostrożnie, bo dziś mam kiepski dzień.I wgl od 2 tygodni około mam sporo kiepskich dni, co mnie dość martwi....Powiem o tym A na sesji. Może dotrzymam do 22 stycznia ;) Jak przebiegało i przebiega moja choroba? Oj, długo by pisać. Mam dość ciekawą historię. Mam czworo dzieci, drugiego męża, ukończone dwa kierunki studiów, troje przyrodniego rodzeństwa, w tym dwóch niepełnosprawnych braci, ojca prawie 80-latka, moja Mama nie żyje od 3 i pół roku....to taki błyskawiczny skrót. Jestem opiekunem prawnym starszego brata, on jest bardzo poważnie chory, ma ciężkie schorzenie genetyczne (pląsawica Huntingtona), które odziedziczył po swojej matce. Trochę jest na głowie plus wiele długów i brak kasy. To wszystko trochę mnie jednak przerosło. Objawy miałam różnorodne. Np. wydawało mi się często, że jakaś babka w tramwaju lub na ulicy rzuca na mnie urok. Lub, że w nocy przyjdą duchy. Miałam mega problemy z wiarą w Boga, wielki, przerażający strach przed Bogiem, że mnie ukarze. Wiele natręctw. Było mi bardzo trudno funkcjonować w "normalnym" świecie. Poza tym miałam wielką fobię na temat odbierania dzieci. Po prostu , że mi odbiorą dzieci. To był strach, lęk nie do pokonania...... Nie da się teraz na szybko tego tak opisać, na pewno jeszcze jakiś wpis poświęcę temu tematowi. Dziś najstarsza córka ma już 18 lat i, cóż tu kryć, A jest zarąbistym terapeutą, choć kontrowersyjnym, i ta terapia mi jednak wiele rozjaśniła i pomogła. Chciałabym to wszystko pozbierać i wyrzucić. Te leki, natręctwa, strachy, urojenia.... Depresja jednak mnie nie opuszcza. To się objawia nagłym spadkiem nastroju. Moja matka mówiła: ale ty masz zły humor, jesteś niekulturalna, tak nie można! A ja po prostu NIE UMIAŁAM inaczej. Nie umiałam się zmusić do śmiechu, radości, miłych rozmów, dowcipów....W sumie to nawet zazdrościłam ludziom, że umieli, a mnie to przerastało. I stawałam się zgryźliwa i złośliwa wtedy. To była jedna z moich tarczy obronnych. Wiele było tych tarczy.....Jak się cieszę, że jestem już po "grupie"...nie dałabym rady być tam dłużej. Pomogli mi, ale już zaczęło mnie drażnić to, co tam słucham i wszystko :) to był znak, żeby skończyć grupę. A teraz, piszę bloga, bo czuję jednak jakiś regres....Jak to ogarnąć....wrócić do pracy....i żyć....Dziś chcę iść pobiegać, przewietrzyć myśli. I jestem z siebie dumna, że nie kupiłam w kauflandzie nic słodkiego dla siebie. Bo skończyłoby się w kiblu.... Wraca mi bulimia.....nie, koniec na dziś. Nie da się tego tak po prostu opisać. Nie da się. Może spróbuję po kolei. Może znajdą się osoby w podobnych sytuacjach. Depresja wcale nie jest fajna i hipsterska. Nie dajcie sobie tego wmówić.

piątek, 4 marca 2011

alea iacta est!

Ha, lub inaczej rzecz ujmując: słowo się rzekło, kobyłka u płota.....

Kiedyś napisałam taki wiersz, kiedy miałam 19 lat i byłam tak jakoś beznadziejnie i głupio zakochana i wiersz ten poza ty, iż był bardzo patetyczny, wzniosły i ociekający smutkiem i rozpaczą zawierał dość fajne zakończenie (tytuł: Rubikon) : Cezar też musiał cierpieć, gdy przekraczał Rubikon....
Fajne, nie? ;) Tzn. słowo "cierpieć" nie pasuje według mnie zbytnio... może warto by je zastąpić innym, np......hmmmm......jakby to ująć? Chodzi mi o to, że dla niego (Cezara) wcale nie było to takie proste i musiał mieć na pewno jakieś rozterki, wątpliwości i ciążyło nad nim brzemię rozpoczęcia wojny.
Cezar tez musiał mieć wątpliwości - beznadzieja, chodziło mi o jakieś jedno słowo, synonim....
E, nie grzeszę dziś erudycją i inteligencją :)


Czyli pisze bloga... nie dla publiczki, sama dla siebie.

Ciekawa jestem, co mi z tego wyjdzie, bo na razie miałam problemy z poustawianiem wyglądu i całości ;)
Ale bawi mnie to, podoba mi się. Na razie mam zamiar brnąć dalej.